poniedziałek, 19 stycznia 2015

Uśmiech...

Za dwa dni jadę do Polski. Z jednej strony cieszę się ze spotkania z rodziną, moją ukochaną wnusią i przyjaciółmi, a z drugiej strony przeraża mnie ogrom spraw jakie mam do załatwienia połączonych z definitywnym wyjazdem i moją chorobą. Przeraża mnie ten kraj pieczątek i zaświadczeń. Przeraża mnie tak często spotykana bezmyślność i związana z tym moja bezsilność. Tutaj wszystko jest inaczej, jakoś tak spokojniej, łatwiej, prościej. Po trzech miesiącach pobytu w Belfaście jestem dziwnie wyciszona i wypoczęta. Mam wrażenie, że tutaj nikt się nie spieszy, nie goni, nie denerwuje. Na ulicach nikt na nikogo nie trąbi, w sklepach, w kolejkach do kasy widzę cierpliwych i uśmiechniętych ludzi. Nikt nie stoi za plecami, nie wzdycha i nie komentuje.Ostatnio przyłapałam się na tym, że idąc ulicą uśmiecham się, a krzątając się po kuchni podśpiewuję sobie, Boże nie robiłam tego od wielu lat. Nie mówię że tu jest raj, ale na pewno jest jakoś tak normalniej. Nie wiem co stało się w Polsce, że zniknęła ta normalność, a na jej miejsce pojawił się jakiś chory pęd nie wiadomo do czego. Cały czas musi być szybciej, lepiej i więcej.Cały czas czuje się ten oddech na plecach. Myślę, że przez to wszystko jesteśmy coraz bardziej znerwicowani i coraz mniej uśmiechnięci. Spotkałam się już nie raz z opinią, że jesteśmy smutnym narodem, chyba coś w tym jest...

2 komentarze:

  1. Przez ostatnii tydzień zostałam 2 razy oszukana, 1 raz obrażona i poniżona poprzez czekanie 5 h w Urzędzie Pracy na rejestrację i jeszcze na sam koniec muszę załatwić potwierdzenie potwierdzenia w Zusie i jak tu nie kochać naszego kraju ;)

    OdpowiedzUsuń
  2. No tak i jak się tam uśmiechać:-)

    OdpowiedzUsuń