sobota, 30 maja 2015

Na rozdrożu...

W Belfaście pracuję z polakami. Nie miałam pojęcia ilu nas tu jest. Pojawiliśmy się tu z różnych powodów. Każdy opowiada swoją historie, jedni chętniej inni mniej. Przyjechaliśmy tu w poszukiwaniu czegoś lepszego. Jedni mieli pracę w Polsce, ale bezsens tej pracy i płacy zmusił ich do wyjazdu, inni znaleźli się tu z powodu braku pracy i perspektyw, jeszcze inni przyjechali za swoją miłością...ale najbardziej zaskakujące jest dla mnie to, że jest tu masa ludzi w moim wieku, po piędziesiątce. Myślę, że to ta druga fala emigrantów, to rodzice dzieci, które wyjechały 10 lat temu. Przyjechali cieszyć się wnukami, a przy okazji znaleźli pracę. Jesteśmy tu z całej Polski: z Bydgoszczy, Łodzi, Szczecina, Lublina i wielu innych miast, i wszyscy stoimy na rozdrożu-co dalej? Wracać-ale czy jest do czego? Zostać-bo tu są duże możliwości, ale brak swobodnych rozmów i zupełnie inna kultura? Gdy pytam polaków czy wracają do Polski, czy tu zostają, rzadko słyszę jednoznaczną odpowiedź. Ci którzy tu się urządzili, kupili domy, wysłali dzieci do szkół mówią, że zostają, ale widać w ich oczach tęsknotę, inni przyjechali tu na rok-zarobić i wrócić, ale jakoś dziwnie powrót odkładają z roku na rok....A ja? cóż, też stoję na tym cholernym rozdrożu i patrzę w przeszłość, a przyszłości jeszcze nie widzę...

"Na rozstaju dróg, gdzie przydrożny Chrystus stał, zapytałem dokąd iść, frasobliwą minę miał...."

wtorek, 26 maja 2015

Brawo panie prezesie !

Dziś usłyszałam słowa prezesa NBP pana Belki o emigrantach. Dowiedziałam się, że jestem nieudacznikiem. Brawo panie prezesie. "Tym, którym się nie udaje, udają się "na zmywak"do Londynu lub Dublina"
Po 30-tu latach pracy i ciężkiej chorobie zostałam bez środków do życia i wyjechałam. Tu mimo wieku i braku języka mam pracę. Nie wiem, czy zdaje pan sobie sprawę, że obraził pan miliony Polaków, a szczególnie ludzi młodych i wykształconych, którzy tu pracują w swoich zawodach i są szczęśliwi, Tu zakładają rodziny, rodzą dzieci i tu odprowadzają podatki. To oni między innymi budują to państwo i przyczyniają się do wzrostu gospodarki. Niech pan się nie obraża na tych ludzi tylko się zastanowi dlaczego Ci nieudacznicy, którzy zdobyli wykształcenie w Polsce, często  na państwowych uczelniach, nie budują naszego własnego kraju. Dlaczego w Polsce są nieudacznikami a tu, mimo wielu trudności, tak świetnie sobie radzą? Czy na pewno jest to wina tych ludzi??????








niedziela, 17 maja 2015

Moje miasto.

Tarnów jest moim miastem w którym się wychowałam. Nigdy nie lubiłam za bardzo tego miasta. Wydawało mi się zawsze małe i zaściankowe. Ponieważ mam rodzinę w Warszawie i Kaliszu, często tam spędzałam wakacje. Ubóstwiałam ten gwar dużego miasta, zawsze chciałam tam zamieszkać. A teraz jestem tu w Belfaście, miasto duże ale jakże inne od naszych dużych miast. I teraz tu uczę się swojego miasta od nowa. Lubię ten Belfast jest w sam raz, ani duży jak Londyn, ani mały jak Tarnów po prostu w sam raz. Mieszkając prawie całe życie w Tarnowie znałam każdą uliczkę, a Belfast poznaję pomału. Spacerując ulicami, czytam nazwy sklepów, nazwy ulic, reklamy i uczę się tu żyć, tak po prostu. Dziś w pracy usłyszałam od jednego Polaka jak mówił, że jego pierwsze wyuczone zdanie po angielsku to "Day ticket, please" uśmiechnęłam się w duchu i pomyślałam moje też. Wszyscy zaczynamy tak samo, wszyscy poznajemy nowe miasto, pierwsze słowa, pierwsze zdania. I dziś poznałam dziwne uczucie tęsknoty za tym moim małym Tarnowem, nigdy nie myślałam, że będę za nim tęsknić, ale być może to prawda, że jak się coś straci to dopiero się to docenia. Dziwne jest to nasze życie...

<br />

piątek, 8 maja 2015

Wszystko pierwsze...od nowa.

Pierwszą jazdę samochodem po Belfaście mam już za sobą. No cóż po 30 latach prowadzenia samochodu w Polsce, czas uczyć się od nowa. Jazda lewą stroną nie jest taka straszna, ale zawsze na skrzyżowaniu zastanawiam się w którą "dziurę" wjechać, nie wspomnę o szukaniu pasa bezpieczeństwa, o zmianie biegów w drzwiach, oraz o wsiadaniu za kierownicę po lewej stronie auta. No ale skoro przyszło mi tu żyć czas się przestawić, muszę zacząć myśleć po angielsku nie tylko za kierownicą ale także przechodząc przez ulicę, najpierw muszę spojrzeć w prawo, a nie jest to takie proste po 50-ciu latach patrzenia w lewo :). Muszę też zacząć częściej się uśmiechać, szczególnie na ulicy.
Pierwszą wizytę u lekarza też już mam za sobą. Swoją drogą byłam bardzo mile zaskoczona tą wizytą bo ze względu na moją chorobę bardzo się jej obawiałam. Lekarz przyjął mnie o wyznaczonej porze a tłumacz był już na miejscu, nigdzie się nie spieszył, wypytał mnie o przebieg choroby, poświęcił mi tyle czasu ile trzeba, zmierzył mi ciśnienie i tętno. Zostałam zapisana do specjalistów, dostałam zlecenie stałe na leki, które w Belfaście są za darmo :). Nareszcie poczułam się jak pacjent, a nie ktoś kto przyszedł do gabinetu i zawraca głowę lekarzowi, który ma jeszcze tyle spraw do załatwienia. Bardzo miłe uczucie ! Zobaczymy jak będzie dalej, ale tak bardzo nie chciałabym się rozczarować.
No i moja pierwsza praca (swoją drogą dziwnie to brzmi po przepracowaniu 30-tu lat w Polsce) ale jakby na to wszystko nie patrzeć tu na wyspach pierwsza. Szukając pracy w moim wieku, bez znajomości języka nie liczyłam na nic, a tu znowu miła niespodzianka. Mam pracę można powiedzieć w białych rękawiczkach, pracuję przy pakowaniu żywności :)
Cieszę się bo ze mną pracuje dużo Polaków, Czechów i Słowaków, także jest z kim pogadać na przerwach.
Zdziwiona jestem też średnią wieku pracujących, jest bardzo dużo starszych ( teraz już wiem gdzie są Polacy w wieku przedemerytalnym). Pracując mam dużo czasu na myślenie i tak się zastanawiam, co my tu wszyscy robimy? dlaczego nie możemy pracować we własnym kraju? o co w tym wszystkim chodzi? Wiem młodym ludziom wmawia się, że teraz mają wolność, że mogą pracować wszędzie, że nie ma granic, a ciekawe co powiedziano by nam 40-to i 50-cio latkom, że też możemy się rozwijać? Jak ja poszłam do swojej pierwszej pracy w Polsce to całą wiedzę i doświadczenie przekazywali mi właśnie tacy 40-to i 50-cio latkowie, dziś my zamiast przekazywać swoją wiedzę zdobytą w Polsce jesteśmy tu, nie wiem czy to jest dobre, myślę jednak, że nie....No cóż ale i tak uważam, że jestem szczęściarą, dostałam drugie życie, więc staram się je jak najlepiej wykorzystać tu i teraz, trzeciego nie będzie :)





sobota, 2 maja 2015

1 Maja.


Gdy oglądałam wczorajszy dziennik telewizyjny o obchodach 1-go Maja, o tym jak nas zmuszano do pochodów, o tym jak to było źle i beznadziejnie, zaczęłam się zastanawiać, że być może żyłam w innym świecie. Pewnie narażę się teraz niektórym czytelnikom, ale niestety muszę powiedzieć, że ja zupełnie inaczej pamiętam obchody pierwszomajowe. Zawsze rano budziła mnie orkiestra wojskowa, która maszerowała naszą ulicą (mieszkałam w bloku wojskowym), jadłam szybko śniadanie i pędziłam do Pałacu Młodzieży, gdzie uczęszczałam na kółko taneczne. Tam przebieraliśmy się w kolorowe stroje i wszystkie sekcje z Pałacu ruszały na pochód. Pamiętam, że przeważnie świeciło słońce i wszędzie w ogródkach kwitły konwalie. W szkole średniej też nie było większych problemów, spotykaliśmy się rano pod szkołą i pamiętam, że nikt nie chciał brać szturmówki, ale nie ze względów politycznych tylko dlatego że po pochodzie trzeba było wrócić do szkoły i ją oddać, a w tym czasie reszta  klasy szła na liczne festyny i darmowe imprezy. Wieczorem organizowano dyskoteki na świeżym powietrzu, wstęp wolny, spotykała się tam cała młodzież. Było wesoło, kolorowo, a my byliśmy młodzi i chcieliśmy się bawić. Dzisiejsze Święto Pracy moim zdaniem jest szare, nudne i kojarzy mi się z ciągłymi kłótniami politycznym. Absolutnie nie wypowiadam się tu politycznie, nie interesują mnie też żadne opcje, czy partie polityczne, uważam tylko, że tak dużo problemów jest w naszym kraju i tak mało radosnych świąt bez podtekstów politycznych, że w dniu Święta Pracy (a przecież wszyscy ciężko pracujemy) powinniśmy się  razem i niezależnie od poglądów świetnie bawić na kolorowych festynach, imprezach i dyskotekach, bo przecież życie jest tak krótkie, a młodość tak szybko przemija. Kiedyś chcąc nie chcąc musieliśmy uczestniczyć w pochodach, dziś chcąc nie chcąc musimy emigrować by godnie żyć, często zastanawiam się co jest gorsze ?